

Patrząc na szalejącą zimę za oknem, fanie się jest rozgrzać wspomnieniami. Doskonale pamiętam jaki upał towarzyszył mi w kolejnej wycieczce po uroczych wzniesieniach Apenin w okolicach Cortony.

Sięgając wspomnieniami sięgnę po koleją z trasek jaką miałem okazję zaliczyć podczas wakacyjnego pobytu w Toskanii w uroczych górach między starym miasteczkiem Arrezo a jeszcze chyba starszym grodem Cortona. Podczas tygodniowego pobytu wyśmigałem się tam solidnie. Kilka trasek z tamtych regionów już opisałem dla potomnych (link1, link2, link3). Czas na dalszą część wspomnień.
Tym razem udałem się na południe. Nie będę się rozpisywał na temat atrakcji fragmentu biegnącym szlakiem nr.50 do Alta S.Egidio (1057m). Jest on już rozpracowany w wcześniejszym wspomnieniu (LINK do relacji).

Osiągnąwszy szczyt ruszam w nieznane całkiem miło zapowiadającą się ścieżką.

Radość była jednak z deka krótka, gdyż najwyraźniej ścieżka owa nie była najczęściej uczęszczanym szlakiem. Poczułem się jak w jakimś rezerwacie. Atrakcji w postaci przeszkód i parzących krzaczorów było co niemiara. Po głowie tylko chodziły mi zapytania jakież to potwory zwłaszcza jadowite mogą się czaić w tych gąszczach :-).

Dobrze, że chociaż sytuację ratowały rewelacyjne widoczki zwłaszcza na Cortonę i w oddali stary wulkan M.Amiata (1738m) - na którego miałem straszną chrapkę tylko czasu brakło :-(

Na szczęście warunki do śmigania się bardzo poprawiły ...

... i do monumentu przy wąskiej górskiej drodze było bardzo miło. Powiem tylko, że zjazd po tych zapewniających niezłą przyczepność skałach jest rewelacyjny.

Docieram z rumorem do skrzyżowania z górską drogą. Żegnam szkak nr50. Dalej pomiatam szlakiem numer 561 na który dumnie naprowadza ciekawie brzmiąca informacja na drogowskazie.

Wybór wydaje mi się świetny. Szaleńcza jazda po wijącej się miedzy krzaczorami świetnie przygotowanej ścieżce. Może to jakaś starożytna ścieżka hehe :-).

Trzeba pamiętać w tamtych rejonach niestety o dłuższych rękawkach. Ocieranie się o tamtejsze krzaczory jest dość bolesne :-).
Co dobre szybko się niestety zazwyczaj kończy. Znowu skrzyżowanie szlaków. Hmm... losowanko - wybieram numerek 563 :-)

Wybór chyba rozsądny, gdyż dalsze pomiatanie było również bez zastrzeżeń. Ścieżka okazała się w dodatku bardzo kręta i ciężko było nawet na chwilę dać odpocząć rączkom :-) - chyba że był czas na fotę :-)

Tak sobie pomiatając susząc zęby z radości docieram do cywilizacji.

Tu czekam mnie niespodzianka. O ile przeważnie stare klasztory zakonne są na wzgórzach solidnie ufortyfikowane Eremo Francescano "Le Celle" jest świetnie schowane w głębokim wąwozie. W zasadzie pustelnię tę (niemałą zresztą) widać dopiero gdy znajdujemy się tuż nad nią.


Cisza jak makiem zasiał. Czasem pojawiał się jakiś starowinka w habicie. Bardzo interesujące miejsce. A i jakie ładne ogrody mają.

W stronę Cortony pośmigałem urokliwie poprowadzoną krętą górską dróżką. Robi się coraz cieplej. Widoczki umilają mi powolne pchanie się pod zamek górujący nad Cortoną.

Zamek nawet ładny (lecz zamków to tu więcej niż u nas kościołów) ....

.... ale widoczek znacznie przyjemniejszy ....

.... zwłaszcza ze mną w roli przysłaniacza widoczków :-).

W tych uroczych okolicznościach postanowiłem się solidnie zasilić :-)

Do Cortony spadam jak jastrząb zapewne starożytną bardzo urokliwą i stromą dróżką.

Cortona - robi wrażenie. Po pierwsze - bardzo stare i zabytkowe miasteczko. Po drugie - niesamowite uliczki. Wąskie i wszystkie strome. Praktycznie nie ma uliczki w poziomie. Ależ mieszkańcy drą tutaj sprzęgła w swych samochodach. Nigdy nie kupię chyba a uta z Włoch. Niech no pochodzi z takiej Cortony i klapa ... takie wyżyłowane :-).


Serpentynowym asfaltem spadam w dół. Udając się do wioseczki Cegliolo gdzie znajduje się złocony z deka kościółek San Pietr

Zaczęło się masakryc zne wspinanie. Podjazd nie do ogarnięcia w tej spiekocie. Najpierw asfalcikiem....

potem szuterek . ... ja pierdzielę jak sobie przypomnę jak grzało .... !!!

I stało się droga się skończyła. A do celu kawałek.

Już byłem tu kilkakrotnie nauczony iż skróty w tym terenie to nie dobry pomysł. Ale nie było wyjścia. Niby niedaleko a trwało wieczność. Na dodatek chyba z 40 stopni i końcówka wody :-)
Przedzieranie przez gaje oliwne nie należy do najłatwiejszych

Znowu do głowy przychodziły mi czarne myśli związane z czającymi się tu gadami

A już szczytem wszystkiego było przedzieranie się przez kaktusy !!. Czegoś takiego jeszcze w swych wycieczkach nie miałem. Ale k..wy kłuły !!!

W końcu dotarłem do drogi. Zresztą bardzo urokliwej.

Ale żartów nie było. Woda mi się dawno skończyła. Źródełka nie ma szans napotkać. Mimo wspaniałych widoczków myślałem tylko o jak najszybszym dotarciu do chaty. Zresztą zobaczcie sami - mój widok był żałosny :-)

Na szczęście już było nie daleko. Szlak numer 559 szybko zaprowadził mnie do wodopoju. Planując wycieczki w tym klimacie trzeba bardzo roztropnie gospodarować wodą.

Nie była to łatwa wycieczka, zwłaszcza końcówka. Znów kolejne doświadczenie.
Na mapce wygląda to z grubsza tak:

****
Pasieczkin, 15-02-2012, ods�on: 2212 |