
EMTB Enduro Trophy – miałem okazję wystartować w pierwszej edycji tegoż oryginalnego cyklu. Niezapomniane wrażenia, rewelacyjna zabawa przy okrutnej pogodzie i siejącej postrach trasie.
Piątek wieczorem - kwaterujemy się w pensjonacie położonym nieopodal Świeradowa Zdrój. W piątkę (Cichy, Rafał, Chwalba, Szczavik i ja) dzięki technologii GPS :-) dotarliśmy szybko i sprawnie. Jutro mają się odbyć wyczerpujące zawody w nowej formule. Ależ inaczej wyglądają przygotowania uczestników tychże zmagań. Dotychczas przyzwyczajony byłem do widoku wycieniowanych wymiataczy skrupulatnie odważających medykamenty i zasuwających olbrzymie ilości makaronów. Tym razem znalazłem się we właściwym miejscu i o właściwym czasie. Mym uradowanym oczętom ukazał się radosny widok Ziomali przemieszczających się pomiędzy swoimi rewelacyjnymi maszynami, ściskający w rączkach złocisty napój w dużych ilościach. Nikt nie planuje strategii, rozkładu sił i wielu podobnych stresujących spraw. Wszyscy rozpromienieni oczekują świetnej zabawy i emocji które długo pozostają w pamięci. Oj emocji tych nie zabrakło..



Sobota – He... ależ parszywa pogoda. Dramatycznie zimno, mgła i deszcz. Czy czegoś można więcej wymagać aby umilić sobie jazdę po stromych stokach Gór Izerskich. O 9:00 meldujemy się już całkowicie zmoknięci w biurze zawodów.

Wita nas uradowany jeden z organizatorów zabawy Harry :-)

Po chwili całą ekipą wspinaliśmy się na szczyt ogromniastej góry gdzie rozpoczynał się OS1 – zjazdowy. Uch lało jak z cebra. Nic nie widać – wielce zmachani wydrapaliśmy się na naszych ciężkich maszynach.

Za chwilę zmagać się będziemy z pierwszym punktowanym odcinkiem. Spojrzałem na traskę i przełknąłem ślinę – jak to przeżyć … zacząłem kombinować. Traska zapowiadała się interesująco.

Start – wypuszczają nas co 30 sekund. Straceńcy jeden po drugim rzucali się w przepaść. Sruuu… Cichy poszedł …. za moment i ja poszedłem – ojejejeje . … ależ trzeba było się nawygibać, żeby to przeżyć. Rany…. Nie spodziewałem się takich kamerdolców. Normalnie omijam takie odcinki z daleka. Rzuca mną jak workiem, ale dzielnie trzymam się kierownicy. Nic nie widać. Okulary zaparowane i zachlapane. Po ściągnięciu jeszcze gorzej. Rower co jaki czas grzmoci po kamolach. Widzę koniec – uch co za ulga. Prawie 4 km masakry. Udało się - ląduję cały i zdrowy. Cichy też – ma chłop za swoje – przecie niedawno ze szpitala wyszedł – ja bym się nie odważył po takiej traumie na taką traskę zwalić.. Jak się dowiaduję później karierę kończy szczęściarz chwalba – jego damper nie wytrzymuje zmagań. Traska godna mistrzostw świata w DH – a ponoć to najłatwiejszy zjazdowy odcinek. Czy będzie to do przeżycia :-).

Drapiemy się na OS2. Cholera jaka mgła. Nie ma na nas suchej nitki. Nawet nie jestem pewien czy dobrze idziemy. Orgi porozwieszali strzałki przy dobrej widoczności. We mgle ograniczającej dalekowzroczność nic nie widać. We dwójkę wychodzimy na szczyt góry. Okropnie zimno. Przemoczeni totalnie. Wiatr i prawie śnieg wali z góry. Brr…. Chowamy się w jakimś wychodku, próbujemy dodzwonić. Ni h..ja. Dojeżdżają inni. Postanawiamy walić drogą w dół. Najwyżej będzie po zawodach. Ledwo ruszamy z miejsca uwidacznia się strzałka hehe – początek OS2 mieliśmy cały czas pod nosem :-).
OS2 – odlot po trawersie. Gdzie oni coś takiego znaleźli !!!. Spokojnie jako podkład muzyczny można by było puścić „pojawiam się i znikam”. Gdyby nie pogoda zabawa byłaby rewelacyjna. Walka z żywiołem na całego. Co jakiś czas ogromniaste kałuże chcialy pochłonąc jeźca, gęste zarośla zżucoić z rumaka a kamerdolce jak telewizory roztrzaskać na miazgę. Uff… OS2 zaliczony a ja żyję :-).
Szukamy OS3 – zjazdowy. Brr – jak zimno. Oczywiście troszkę błądzimy. Zbieramy się w kupki coby mniej zmarznąć. Nakręciłem nawet mały filmik:
http://www.vimeo.com/4929834
Naprawdę nie ma żartów. Niektórzy wyglądają na mało ciepłych.


Żartujemy sobie dla otuchy – ale za łyk czegoś ciepłego oddał bym chyba rower :-).
OS3 - tu można było dopiero wyrąbać. Co kawałek poprzeczna hopa ze śliskiego mokrego drzewa. Znowu niesamowita walka nie tak z czasem jak z utrzymaniem równowagi. Ręce zdrętwiałe nie wyczuwają już hamulców. Myślałem, że to się nigdy nie skończy. Na dole nie było już mi zimno. Uff… jakim cudem jestem znów bez gleby cały i zdrowy – nie mam pojęcia.

OS4 – podjazd – hehe jeśli ktoś myślał, że komuś chodziło po głowie jakieś masakryczne ściganie góry to się myli. Ruszyliśmy gromadką jeden za drugim. Jak skazańcy. Od rana nic nie jadłem a na grzanie organizmu szły potężne ilości energii. W połowie podejścia odcieło mnie całkowicie. Dobrze że miałem się o co podpierać. W samotności na czworakach docieram do końca tego morderczego odcinka. Mój finisz:





– chwała poległym.
OS5 – nie wiem co się Harremu pochrzaniło, ale nawijał coś że najłatwiejszy będzie. Więc pełen nadzieji ruszyłem z kopyta.

A to jakaś masakra była !!!. Nawet najlepszych z siodła wyrzucało jak z katapulty :-)

K…wa krzyczałem z częstotliwością kilkudziesięciu herców. No na takich kamerdolcach to jeszcze nie pomykałem. Rower jęczał z radości ja z bólu. Chciałem zębami trzymać kierownicę. Niesamowite rzeczy wyczyniało się na trasce. Tego się nie da opisać. To trzeba przeżyć. I przeżyłem. Koniec – zaliczone. Sam nie wierzę – ani jednej gleby – kurcze – byle szybko udać się tam gdzie ciepło.
Ech - jak dobrze było wspominać dzień w przemiłym towarzystwie przy hektolitrach złocistego napoju. Opowiadaniom nie było końca. Poznałem niesamowitych ludzi. Nie ma bola jak tylko będę mógł na imprezy tego typu walę w ciemno. Mam nadzieję, że organizatorzy rozwiną skrzydła i zapewnią więcej takich imprez. Nie ma co porównywać z innymi wydarzeniami rodzącymi się jak grzyby po deszczu w naszym kraju. Ludzie i forma tej imprezy nadaje jej niepowtarzalny klimat i charakter. Rower już z utęsknieniem czeka na dalsze wyzwania.


Więcej fotek Harrego obejrzyjcie sobie koniecznie :
http://picasaweb.google.pl/Kopec.Przemek/EMTBEnduroTrophySwieradow2009
PZDR--->Pasieczkin
Pasieczkin, 12-03-2010, ods�on: 1743 |