:-)

Pochwal się swoją przygodą. Napisz relację i podeślij na pasieczkin@santaclub.pl

--> Plany, projekty, przygotowania
--> Beskidy
--> Inne PL
--> Romania
--> SK
--> Ukraina
--> Europa
--> Sport
--> Grawitacyjne miejscówki
--> Z buta
24h na okrągło - Białka Tatrzańska

 

Uff….. było ostro. 24 h zorganizowane w górach jest najcięższym wyzwaniem jakie można sobie wyobrazić. Tutaj w ciągu doby robi się więcej przewyższeń, niż na niejednej wieloetapówce. Jest to bez wątpienia jedna z najcięższych imprez w naszym kraju jeśli chodzi o start w kategorii solo.



 

 Zawsze lubiłem wyzwania. Lubię rzucać się z motyką na słońce. Forma jest jaka jest (koszmar), ale nie mogłem sobie odmówić uczestnictwa w zawodach 24h na okrągło organizowanych przez ekipę HorizonFive w Białce.

 Impreza jak zwykle bardzo przypadła mi do gustu. Kameralna, z małą ilością uczestników, niczym nie przypomina napompowanych maratonów. Tutaj każdy się zna, nie ma stresu przedstartowego, luz i super zabawa są ważniejsze od wyników (przynajmniej mi się tak wydaje – ktoś walczący o zwycięstwo może mieć zgoła inne odczucia).

 

 

Tak cichutko (bardzo cichuteńko) chciałem wytrzymać te 24h. Ale już po pierwszych trzech kółkach  nie wątpiłem, że nie ma bola bo pęknę. Moje zamiary uległy zmianie i głównym priorytetem było wytrzymać jak najdłużej.

 

 

  Traska bardzo wymagająca.  Pętla ok. 9 km i przewyższeń prawie 400 m nie była łatwa. Nigdy zawody z cyklu „na okrągło” nie były łatwe. Trzeba mieć mega formę, aby startując solo trzymać cały czas fason. Najpierw slalomem po stoku narciarskim ostry podjazd pod Kotelnicę. Po świeżo skoszonej trawie. Dołował mnie ten podjazd. Mój rower (chyba najcięższy na imprezie) nie ułatwiał mi zadania. Pokonanie tego podjazdu wymagało wielu minut ostrego sapania i hektolitrów potu. Zawłaszcza, że popołudnie było bardzo upalne. Mimo krążących dookoła chmur  - słońce dawało się bardzo we znaki.

 

  Dalsza część traski prowadziła w dół z karkołomnym zjazdem do jakiegoś potoczku. A następnie znowu mozolna wspinaczka na Kotelnicę i najlepszy dla mnie fragment to zjazd stokiem narciarskim na metę.

 Nastała noc. Przyszła burza. Przyznam się bez bicia, że najadłem się strachu. Samotnie wspinałem się po stoku narciarkim, a dookoła waliły pioruny. Ino czekałem jak przywali coś ognistego we mnie. Jedynie ulgą dla mnie był deszcz który ochłodził rozpalony do czerwoności organizm sportowca amatora.


 

 

  I zaczął się koszmar. Obklejone błotem koła, zbierały świeżo skoszoną trawę, zwiększając swoją objętość do jakiś monstrualnych rozmiarów. Podjazd pod górę raczej przypominał ciągnięcie za sobą jakiejś kupy błota. Po drodze przy strumyczku myłem rower, ale za moment znów ważył przynajmniej 25 kg. Załamka. Walczyłem jak mogłem, a sił ubywało. Gdyby nie to cholerne błoto być może wytrzymał bym trochę więcej. Dodatkowo zaliczyłem glebę,  lecąc na łeb w zupełnych ciemnościach na jakieś kamerdoły podczas zjazdu do potoku. Poobijałem się trochę (pisząc tę relację jestem zmuszony patrzeć na spuchniętą i siną łapę). Najbardziej dokuczała mi lewa noga. Ehh ...

 

 

 

  Tak jakoś po 2:00 podjąłem decyzję:  „Pasieczkin dałeś z siebie wszystko czas się wycofać – na tyle cię stać”. Koniec koszmaru – z ulgą wskoczyłem do suchych ciuszków, zjadłem karkówkę i zasnąłem w samochodzie. Tak około 6:00 miałem ochotę jeszcze wyskoczyć i walnąć kółeczko – ale obolałe narządy ruchu skutecznie wybiły mi pomysł z głowy.

 

   Zrobiłem jak się nie mylę 10 kółek to jest ponad 90km przy ok. 4000 metrów przewyższeń. W chwili wycofywania się z zawodów byłem na trzecim miejscu – ale przebudzone wycinaki nad ranem zaczęły szaleć – więc ta znakomita, medalowa pozycja była kwestią czasu. Na tym sprzęcie w takiej formie to wszystko  na co mnie stać. Jestem z siebie bardzo zadowolony.

   Podsumowując. Zawody bardzo wymagające (być może za bardzo) – organizacja extra, atmosfera super. Trasa  - prośba na przyszłość – litości nie róbcie tak długich podjazdów po trawie bo idzie zdechnąć hehe. Bufet dobrze zaopatrzony – nawet piwo było.

   Już szykuję się na Brenną (rok temu tam dopiero był koszmarek).  Może uda się jakąś w końcu drużynę bikeholików wystawić, co przy tego typu zawodach ma największy sens.

 

PZDR - Pasieczkin

 



Pasieczkin, 12-03-2010, ods�on: 1585
Website engine's code is WebMan