

Urwaliśmy kolejny dzień zbliżającej się pani Zimie. Rewelacyjny wypadzik w doborowym towarzystwie na miodne Pasmo Radziejowej.

Co by nie pisać nie odda to atmosfery tak fajnego wypadu. Zebrało nas się nas 12 sztuk + 12 sztuk rowerów. Dzień zapowiadał się całkiem interesująco. Wielu wymiękło, lecz ci co przybyli myślę, że nie żałują wczesnego wstawania.
Ze Szczawnicy szybko i sprawnie zaczęliśmy wznosić się niebieskim w kierunku Przechyby. Kawał solidnego podjazdu. W całości (no może prócz jednej małej ścianki o wartości browara) do podjechania i wymęczenia się za wszystkie czasy. Wszyscy trzymali fason i podchodzenie nie było mile widziane :-). Zresztą któż by się odważył zsiąść z rowera, gdy kolega obok gniecie niemiłosiernie. Uff...
Po drodze powspominaliśmy troszkę naszych kolegów i tragiczne wydarzenia z zeszłego weekendu. Ech... szkoda.
Pogadali, pożartowali i nim się obejrzeliśmy już piliśmy browarka w schronisku na Przechybie. Nigdzie tak piwko nie smakuje jak w górach po morderczej wspinaczce. Szczavik - honorny gość piwo postawił - chciał mnie upić, ale nic z tego - stawiałem opór :-).
Pojedli popili i stało się to na co czekaliśmy. Zjazd niebieskim do Rytra. Już na początku Cichy chcąc zwiększyć swoje szanse przywalił mi z impetem w tylne koło. Poszła szprycha i trochę się pogięło, ale dało radę do końca.
Zjazd by rewelacyjny. Co prawda rower miałem trochę niedobrany do takich szaleństw, ale i tak bawiłem się rewelacyjnie. Zero stawania i focenia. Cały czas w dół ( no jedna gleba :-)).
Wiele niespodzianek czaiły liście. Jazda po takim złotym kożuchu dostarcza wielu emocji. Nie wiadomo co gdzie i kiedy. Pod liścikami może czaić się wszystko. Na szczęście wszyscy cali i zdrowi dotarli na dół. Wielką niespodzianką był mostek przez rzeczkę, który był śliski niczym pokryty jakąś mazią.
Przez chwilę obdarowaliśmy się wrażeniami i ruszyliśmy dalej.
Podjazd rowerową autostradą Rytro - Przelęcz Żłobki - oj dało w dupę. Czułem już zmęczenie. Cholera jak się nie wezmę za siebie to sobie będę musiał motor kupić. Cały czas gniotłem niemiłosiernie aż... Szczavik dogonił mnie drepcąc na nogach!!! I warto się męczyć niszcząc napęd ?? Na przełęcz doczłapaliśmy razem - padłem, napiłem się herbaty z termosika Clyde'a i powstałem jak młody bóg.
Kierunek Wielki Rogacz. Po drodze fajne widoczki na Pieniny. I znowu w dół. Szczavik zalicza glebę :-) - ale to chłopak nie do zdarcia. Na rozjeździe grupa się rozerwała. Część zaleciała się troszkę i zjechali doliną Białej Wody. My zlecieliśmy do tejże doliny czerwonym. Zjazd fajny lecz troszkę popsuty w górnej parti wielkimi kałużami gdzie Szczavik postanowił zgubić buty :-). Lecz już na łące rewelacja - super widoczki i duże prędkości .
Z wielkimi uśmiechami dotarliśmy do samochodów. Prawie 50 km w takich górach jak na listopad to niezły wynik.
Eh kiedy następny raz ??
Zapraszam oczywiście na fotorelację:
FOTORELACJA - link
Galeria Tysia:
http://picasaweb.google.com/tysioran/Szczawnica7112010
Galeria Amuna:
http://picasaweb.google.com/paweldziubka/20101107_BeskidSadecki
Galeria Clyde:
http://picasaweb.google.com/k.nocode/BSadecki
Traska:

Pasieczkin, 08-11-2010, ods�on: 1616 |