
Modyń ( 1029 m) jest najwyższym szczytem wschodniej części Beskidu Wyspowego chyba jedna z najrzadziej odwiedzanych przez bikerów górek w tamtym regionie.
Zaliczanie tejże górki zacząłem od pozostawienia mojego autka na parkingu w Zabrzeży. Uzbrojony w to co powinien mieć na sobie wytrawny eksploler dziarsko poszybowałem drogą wiodącą w kierunku Limanowej bacznie obserwując niebieski szlak.
W chwili gdy kończy się unijny elegancki chodnik szlak odbija w lewo wijąc się ostrym asfaltowym podjaździkiem. Zaatakowany przez bandę wściekłych psów pokonałem ten podjazd nadzwyczaj sprawnie .

Zasapany i ledwo żywy dopadam lasu. Oczom ukazuje się przeuroczy singielek. Pchając ciężki sprzęt zastanawiam się czy aby na pewno w dobrą stronę obrałem kierunek wycieczki.



Opuszczam las. Znowu dopadam kawałek asfalciku wijącego się wśród domostw. Czyhające wszędzie bestie nie pozwalają mi nudzić się na podjeździe, a już na pewno na zrobienie jakiekolwiek foty. 
Asfalcik się kończy. Za plecami urocze widoczki. Widać gdzieniegdzie szalejące burze. Ale droga nadal jest bardzo luksusowa do podjazdu.


Fajnie czasem pojeździć sobie samemu. Nikt mnie nie pogania i mam dużo czasu na badania naukowe hehe :-)



Droga ulega rozwidleniu. Na szczęście jestem opanowanym człowiekiem. Nie rwię włosów z głowy, nie dzwonię na policję. Spokojnie bez pańki skręcam w prawo i wspinam się stromym spustem trzymając zębami rumaka.


Chwila wysiłku i znów widzę niebieski szlak oraz tajemnicze mury w środku lasu. Najwyraźniej tu gdzie rosną gęste drzewa kiedyś była jakaś zagroda.

Odnoszę wrażenie, że drzewa na których został wymalowany szlak zostały wycięte. W zasadzie jadę trzymając się reguły - byle pod górę. Co chwila niebieski szlak tracę i za chwilę znów odnajduję.


Szczyt tuż tuż. Praktycznie płasko. Nie ma szans aby na niego dotrzeć za pomocą szlaku. Kluczy niesamowicie. Dobrze że las w miarę rzadki pozwala na śmiganie na przełaj. Po chwili odnajduję szczyt. Uff – następna górka do kolekcji zdobyta.



No to teraz czas na relaks. Będzie w dół. Wyczajam żółty szlak. Jak się później okazuje żółty jest o niebo lepiej oznaczony niż niebieski.

Z początku delikatnie, troszkę singielkowo i grząsko. Później kamieniście i wypaśnie. Jakby ktoś specjalnie te kamienie na drogę wysypywał. Bardzo fajnie 





Dopadam cywilizacji. Alejką śliwkową pomykałem oglądając sadownicze widoczki. W końcu Łącko zaliczę niebawem.


Krótki podjazd na Piechówkę i kawałek rewelacyjnego singielka wijącego się pomiędzy drzewami. Foty nie mam bo nie miałem sumienia zatrzymać się tak było fajnie. Wypad z lasu i zjazd do Łącka.

Wszystko co dobre szybko się kończy. Do samochodu to już czyste dybano asfaltowe.
A tak wyglądał wypadzik na mapce:

Track na którym widać jak błądzę szukając niebieskiego szlaku :-)
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=tllgmczlrdvgvfvz
**************************************************
Pasieczkin, 12-03-2010, ods�on: 1260 |