
Najdłużej wspomina się wypady na których się coś dzieje. Wypad ten obfitował w niezwykłe, związane z siłami nieczystymi wydarzeniami :-). A było tak ...

Nic nie zapowiadało przygód sprzętowych jakie miały nas dopaść na stokach Prehyby. Szkoda że nie zwróciłem wcześniej uwagi na liczne plakaty rozwieszone w okolicy.

Ojciec zamiast powiedzieć od razu, że mu się kręcić nie chce postanowił bezczelnie sabotować wypad. Już wysiadając z samochodu dyskretnie podziurawił dętkę zadając jej liczne rany cięte i kłute.

Na dodatek fakt posiadania tych licznych dziur chciał zręcznie zwalić na totalnie nic niewinnego Szczavika. O mało mu się to udało. Jednak wił się jak wąż w swoich zeznaniach. Miarę przebrał uszkadzając jedyną deskę ratunku jakim był niezniszczalny FOSS.

Tadek nie wytrzymał !!! Jako najstarszy w drużynie górskich wymiataczy nakazał Ojcu natychmiast pozostać na miejscu. Tak też zręczny sabotażysta uczynił. A my już zupełnie przekonani o własnym bezpieczeństwie udaliśmy się w teren.

Tempo było zabójcze. Opadaliśmy z sił. Jęczeliśmy na podjazdach. Nic z tego !!! Bezlitosny pHarry nie miał litości. Bił, kopał i gryzł. Nasze prośby nie robiły żadnego wrażenia na tym pozbawionym ludzkich uczuć potworze. Musieliśmy targać jak konie pościgowe.

Na dodatek nie pozwolił nam normalnie, po ludzku, jak rowerzyści dojechać do celu. Musieliśmy gnać skrajnie wycięczeni przez tajemnicze skróty które normalnemu rowerzyście nie mieszczą się w głowie.

Tyran jeden jednak pokazał ludzkie oblicze. Pozwolił łaskawie (oczywiście w wielkim pośpiechu) zasilić się w na czworakach osiągniętym schronisku. Oczywiście wszystko odbywało się pod jego bacznym nadzorem. Biedny Szczawik o mało się nie zadławił z pośpiechu.

Koniec przelewek. Rozpoczęliśmy zbierający krwawe żniwo, szaleńczy zjazd w kierunku Rytra. Grzesiek uwielbia zadawać sobie ból stosując prehistoryczny sprzęt nie posiadający tylnego ugięcia.

Stało się !!! Klątwa Ojca odbywającego karę na zesłaniu spełniła się. Ogromne siły nadprzyrodzone rozrywają boczek mojej niezniszczalnej opony. Mleko uszczelniające powoduje podtopienia. Reszta ekipy pozostawia mnie z wiernym druhem Szczavikiem na pożarcie groźnych w tej okolicy ślimaków (pełzakus pożerakus).

Jednak wiara czyni cuda. Szybka modyfikacja FOSS'a przez inżyniera Szczavika pozwala na zorganizowanie błyskawicznego odwrotu.

Patent zdał egzamin. Pozwolił na znaczne zaoszczędzenie protektora moich cennych butów. Na szczycie cała grupa zbiera się przed ostatnią walką. Nawet Ojciec odpuścił i postanowił już nicwięcej nie psuć. Zgraną grupą pojechali na zaliczenie słynącego z ofiar singielka. Ja odbyłem zjazd który można porównać jedynie do F1. W końcu miałem tylko powietrze w oponie przez kilkanaście minut.
Rewelska wypadzik. Dzięki chłopaki za dostarczenie rozrywki na najwyższym poziomie. Mam nadzieję na więcej.
A... zapraszam do oblukania reszty fotek
LINK do FOTEK :-)
***
Pasieczkin, 01-11-2011, ods�on: 1591 |