

Nowa Huta - industrialny moloch straszący po nocach, symbol komunistycznego rozmachu, kawał naszej historii pokazała dzisiaj, że nawet najnowsza rowerowa technologia wysiada wobec niespodzianek jakie czają tamtejsze ścieżki po małym wiosennym deszczyku.

Urwana tylna przerzutka, urwany hak, prawdopodobnie do wymiany szprycha, sztyca GD nie działa, zawieszenie do przeglądu, amortyzacja skrzypi jak stare drzwi ......??? .... Zapewne tak powinien wyglądać rower po przynajmniej zaliczeniu pucharu świata w DH bez przeglądu. Nic bardziej mylnego. Tak rower można sobie załatwić wybierając się w miłą świąteczną przejażdżkę wokół Nowej Huty.
Ale po kolei.. Godzina 10:00 Plac Centralny. Na wezwanie wujka Cichego, (który jakby nie było lokalesem jest tam od wieków) stawiają się ja w skromnej osobie, Kuba i nieśmiały Michał. Rowery czyściutkie, wypicowane przygotowane do lokalnych, suchych, szybkich ścieżek. Tylko Cichy jakby coś kombinował i przytaskał się na jakimś kamlocie z poprzedniej epoki. Cwaniaczek wiedział, że Nomadzka to nie ma co ruszać. (.... ale ja sobie to zapamiętam :-) )
Od razu patrząc wokoło to tak jakby się człowiek z 50 lat cofnął w czasie. Plac Centralny nic się mnie zmienił. No może obok brakuje pewnego słynnego pomnika :-) . Na ulicach śmigają nawet tramwaje z epoki.


Ostro ruszamy z kopyta mocno zakręconymi ścieżkami. Lecimy niczym przecinaki doliną Młynówki.
Już z deka uświadamiamy sobie, że błotko będzie. Wdrapujemy się na chyba najwyższe, wzniesienie w okolicy. Niestety widoczki niespecjalne. Ponoć stąd jak jest ładnie to nasze ukochane Taterki widać. Zaczęliśmy sobie uświadamiać, że łatwo nie będzie :-)


Oblukaliśmy wszystko dokładnie i singielkiem nad osuwiskiem, z narażeniem życia lub w najlepszym przypadku zdrowia, dotarliśmy do urokliwego miejsca położonego nad terenem iście górniczym.
Tutaj to w przyjacielskiej i przyjaznej atmosferze obaliliśmy Bronisława zwanego złocistym. Nazwał bym to spotkaniem po latach.
Cichy oczywiście gdy poczuł bąbelki zaczął szaleć
Nie zdając sobie sprawy, że w krzaczorach czają się potwory przy których MIŚ PENETRATOR zwany okrutnym to urocza babcia z bajek dla niemowląt :-).
Zaczęło się. Przeprawa przez ogródki działkowe pozostawi na naszym umyśle nieodwracalny ślad w postaci mazi przypominającej to, na czym chleb rośnie.

Czyszczenia nadszedł czas. Oj takich momentów mieliśmy całkiem sporo.

Rolnicy w tamtych rejonach to nie jakieś tam chłopy od pługa odjęci. Nie pójdzie taki w pole jeśli nie zapewni się mu luksusów na światowym poziomie. Ubikacja rolnicza (zapewnie z dotacji UE) nie jest czymś niezwykłym w tejże części naszej metropolii.
Szybciutko została przetestowana. Cichy potwierdzi, że komfort niczym w królewskich łazienkach.
Sielskie klimaty niczym nie zapowiadały nadchodzącej tragedii


Stało się !!!! Pierwszy raz w swojej bikerowej historii urwałem (zmiażdżyłem) nowiutką przerzutkę, urywając przy okazji haka. Nareszcie z Zdanem możemy sobie mówić per kolego :-). Nawet nie wiem jak to się stało. Po prostu trach i miazga z napędu. Trza było singielka zrobić. Tak na marginesie : KUPIĘ WÓZEK :-)
Miło jadąc sobie dalej zaliczamy chyba najdłuższy tunel w Polsce. Nasze drogi słyną z niesamowicie długich tuneli.
Wkraczamy w bardzo industrialne klimaty. Wokoło tajemnicze zakłady gdzie żelastwa starczyło by na chyba milion blaszaków :-)


Kierujemy się w kierunku naszej królowej rzek. Urokliwe jeziorka mijamy. Na przemyślenia mnie wzięło, i łabędzia okrutnego nakarmiliśmy (ale chciał cholera uszczypać .. tyran jeden). Fajne klimaty. Szkoda, że pogoda do bani, bo było by to idealne miejsce na piknik.



Wisła. Ostre drałowanie po wałach. Kąpiele w błotku o zabarwieniu gówna. Raz błotko, raz piaseczek, a potem trawka itd... itd... Niczym makowiec pokrywaliśmy się warstwami, które w niczym nie ułatwiały nam jazdy.


Ostatnie fragmenty naszej wycieczki też nie należały do lajtowych. Wielgachna trawa wprowadzała ciekawy klimacik. Gnieść trzeba było ostro, bo każde zejście groziło poparzeniem w wściekłych świeżutkich pokrzywach.


I nadszedł to czego nie cierpię w miłych wycieczkach. Nastąpił koniec. Ostatnie spojrzenia z łezką w oku na dymiące kominy kombinatu. Ech.... niby takie industrialne a jednak ma duszę. I natura w takich okolicach potrafi się odnaleźć. Można zniszczyć, zanieczyszczać, przerobić - ale człowiek i tak pozostanie jednym z najsłabszych ogniw. O.. przepraszam najsłabszym ogniwem okazał się mój Blur :-)

Dzięki za wszystko i chłopaki za wypadzik. Takie wypady się wspomina i chce się do nich wracać.
Oczywiście zestaw obowiązkowych panoramek z traski:





Link do śladu GPS: http://www.gpsies.com/map.do?fileId=wbsizayrwpjkyvns
Pasieczkin, 25-04-2011, ods�on: 2057 |