:-)

Pochwal się swoją przygodą. Napisz relację i podeślij na pasieczkin@santaclub.pl

--> Plany, projekty, przygotowania
--> Beskidy
--> Inne PL
--> Romania
--> SK
--> Ukraina
--> Europa
--> Sport
--> Grawitacyjne miejscówki
--> Z buta
Pogórze Ciężkowickie - prawie góry

    Pogórze Ciężkowickie – ha … tam mnie jeszcze nie było. Powie ktoś pogórze phiii… też coś po piaskownicy  się ganiać. A tu guzik – wrażenia jakie przywiozłem w niczym nie ustępują atrakcjom z ciężkich akcji w Beskidach.

 

 



    Skoro świt ku przygodzie mknęliśmy z Małym w ciemną noc do miasteczka o ciekawej nazwie Ciężkowice. Brr… zimno – niebo błękitne nie wróżyło niespodzianek, więc japy cieszyły nam się od ucha do ucha. Parking pod tajemniczym rezerwatem zwanym Skamieniałe Miasto był idealnym miejscem na pozostawienie samochodu.

    Nazwa rezerwatu pochodzi od legendy według której owe skały są pozostałością miasta skamieniałego z powodu złamania prawa gościnności lub, w innej wersji, z powodu rozwiązłości jego mieszkańców.  Uwielbiam miejsca tego typu zwłaszcza o świcie. Delikatny półmrok i opadające mgły nadają temu miejscu niepowtarzalny urok i podkreślają jego tajemniczość. A urokliwe miejsce to jest bez  dwóch zdań. Miejsce to powinno być obiektem osobnego wypadu o charakterze czystego i ostrego FR. Jest na czym skakać i gdzie powyginać gnaty podczas ewolucji wykonywanych z gracją hipopotama z kilkumetrowych bardzo licznych skał.

   Odbyliśmy również małą wspinaczkę o charakterze wysokogórskim wdrapując się z narażeniem łepetyn (SPD nie ułatwiały sprawy)  na uroczy wodospadzik. Szkoda, że pozom wody był zbyt niski gdyż na pewno podczas ulew wrażenia muszą być porażające.

    Opuszczamy Skamieniałe Miasto. Z prędkością błyskawicy spadamy ostrym zjazdem w dół. Przed nami kawał drogi z której uszczęśliwieni byliby szosowcy. Asfalcik dobrej jakości zapewniający jazdę w tlenie tylko i wyłącznie podczas zjazdów. Widać, że Mały codziennie gania na rowerku do pracy. Na podjazdach gotowanko mam niemiłosierne. Zgadzam się w 100% z opinią producenta, iż jest to maszyna do ambitnej turystyki górskiej. Dlatego też długie asfaltowe podjazdy zaliczam do ambitnych osiągnięć.

    Po drodze mijamy kilka ciekawych obiektów jakim są liczne w tych rejonach cmentarzyki oraz drewniane kościółki.

    Gatka szmatka a kilometry lecą. Nie jest zbyt ciepło, ale ostro kręcąc nie ma powodów do zmartwień. W bardzo miłej atmosferze gadając sobie o pierdołach docieramy do bardzo urokliwej miejscowości zwanej Biecz.

   Gdzie Mały łapie gumę na samym rynku :-)

    Biecz ponoć o mało nie został stolicą Polski. Ale nikomu nie życzył bym tak źle. Pozwiedzaliśmy sobie troszkę miasteczko,

a ja nie oparłem się pokusie wykorzystać rower do ambitnej górskiej turystyki na pozostałościach murów obronnych.

 

   Po obiadku pod lokalnym marketem jeszcze trochę asfaltu (w tym ruchliwa 28) – i w końcu dopadamy upragniony teren. 

   Pod najwyższą górę w paśmie mkniemy wzdłuż zielonego szlaku z miejscowości Jabłonica. Błotko nie jest masakryczne. Spodziewaliśmy się większych utrudnień. Miejscami owszem były kałuże, z którymi bliskie spotkanie nie należałoby do najprzyjemniejszych, ale przecie mamy gały i nie daliśmy się zaskoczyć.

   Ostatni podjazd na szczyt był szczytem moich możliwości. Mały mknął jak burza a ja za punkt honoru postawiłem sobie podjechać na wierzchołek. Czarne plamy przed oczami dawały mi do zrozumienia, że to kres moich możliwości, ale gdy męcząc się niemiłosiernie zobaczyłem anioła witającego mnie z otwartymi ramionami wiedziałem, że było warto.

    Liwocz (562m) na swoim szczycie posiada dość osobliwy obiekt. Wieża widokowa w formie krzyża robi wrażenia. Architektura sakralna w naszym kraju na pewno nie jest formą sztuki która wykorzystała już wszystkie możliwości. Bajerka – to trzeba zobaczyć. Jedynie szopki nie zdążono jeszcze schować przed Wielkanocą.

   Posiłek zaliczamy w czysto dalekowschodnim (chyba Persja) nastroju. 

    Ostro ruszamy w dalszą drogę. Zjazd z Liwosza dostarcza nam niezłych wrażeń. Zwłaszcza Mały pędząc z prędkością błyskawicy ma okazję z bliższa przywitać się z matką ziemią. Forma tego przywitania była dość osobliwa  - dobrze, że zdążyłem wyhamować w niezłej rozmarzniętej miazdze na dość stromym zjeździe.

    Poruszamy się pasmem wzdłuż żółtego szlaku. Doga bardzo przyjemna. Interwałowa – gdzieniegdzie fajne zjazdy, które psuł grząski gdzieniegdzie grunt nie pozwalający na jakiekolwiek wyhamowanie przed wszechobecnymi drzewami.

    Gdzieś w okolicach gilowej góry dopada nas deszczyk. Ale z grubsza nam to wszystko jedno i tak byłem cały mokry z powodu mojej potliwości na podjazdach. Traska cały czas prawie biegnie lasem gdzieniegdzie jednak można zobaczyć jakąś cywilizację.

   Już niedaleko kolejna górka zwana jak rybka Brzanka  - nagle z szałasu przy drodze dopadają nas jakieś nawoływania. To dwóch ludzi gór zaprosiło nas na kawkę. Oczywiście nie odmawiamy. Coś ciepłego było nam jak najbardziej na rękę – kawka przygotowana w puszce od piwa na ognisku o mało nie powaliła nas swą mocą. Jeden z ludzi gór okazał się nawet byłym kolarzem więc opowiadaniom nie było końca – niestety musieliśmy mknąć dalej.

   No i chyba ostatnia górka dzisiejszej wyprawy pękła

   Czas gania – bardzo szybkim zjazdem starając trzymać się żółtego szlaku spadamy w dół. Niewiadomo kiedy pędząc na złamanie karku gubimy szlak i z deka jesteśmy zdezorientowani. Ale od czego są tubylcy. Napotykamy kilku po drodze, którzy mętnym od tajemniczych trunków głosem naprowadzają nas trochę okrężną drogą do Ciężkowic.

   Ostatnie kilometry były dla mnie niesamowicie ciężkie. Mały narzucił takie tępo że na szosówce nie miałbym raczej nudów. Nie mając blata myślałem, że się zakręcę. Pomykaliśmy jak jakiś peleton zdziczałych bizonów. Połowa tajemniczej gumy do żucia pozwoliła mi cało i zdrowo dotrzeć na miejsce zaparkowania bryki.

  To już koniec. Super – kolejna wycieczka zakończona. Rewelacja – dzięki Mały za towarzystwo i zapraszam na kolejne wyprawy, albowiem miejsc do odwiedzenia jest jeszcze bez liku. Zaproszenie kieruję również do leniwców wolących ciepłe pielesze i nudny program TV od zmagań ze swoimi słabościami na dwóch kołach.

 

Mapka oraz track z wypadu jest TU:

 

http://www.gpsies.com/map.do?fileId=omfupmyjpaaizxyi

 

A to główni bohaterowie wyprawy :-)

 



Pasieczkin, 12-03-2010, ods�on: 1195
Website engine's code is WebMan