

Leżące nieopodal San Leo zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Zwiedzając słoneczną Italię często nie odpuszczamy sobie uroczego San Marino. Warto śmignąć jeszcze kilka kilometrów. Zwłaszcza na rowerze :-).

W samym San Marino jest co zwiedzać. Urocze zamki wiszące nad przepaściami robią wrażenie. Będąc tam przejazdem rodzinka została zgwałcona do wyciągnięcia rowerków z bagażnika i pośmiganiu trochę po okolicy.


Widoczki powalają. Można godzinami się wpatrywać. Po prostu rewelka. Polecam kliknięcie panoramki :-)



W samym San Marino również wielbiciele tzw. wyrypu mogą znaleźć kilka trasek dla siebie. Wzgórze zamkowe kryje w sobie wiele krętych singielków różnego stopnia trudności. Ruch tu mały, bo wszyscy turyści maszerują do zameczków główną drogą. Nie zauważyłem też żadnych zakazów informujących o nieużywana tych ścieżek do celów rowerowych. Pełen legal :-).



Uważać trzeba na samej górze gdyż wiele z tych ścieżek kończy się nagle i bez ostrzeżenia półką skalną (najczęściej nie ogrodzoną) za którą jest robiąca wrażenie przepaść :-).

W kierunku San Leo wraz z całą rodzinną paczką udaliśmy się krętymi, pełnymi uroku, wijącymi się po wzgórzach dróżkami asfaltowymi. Na próżno by szukać jakiejś drogi w terenie. Każdy zjazd w szutrówkę kończył się lądowaniem przed licznymi w tych rejonach rezydencjami. Jednak nie ma się co łamać. Tamtejsze asfaltowe dróżki z nieskończoną liczną zakrętów, cudowne widoki, dobrze poprowadzone kręte podjazdy dostarczają wiele radości.



Jednak odlot robi znużenie się z za ostatniego na podjeździe zakrętu przed San Leo. Wszyscy staliśmy jak wryci. Naszym oczom ukazała się ogromna skała z jeszcze większą na niej warownią. Opad szczeny. Robi piorunujące wrażenie.

Oczywiście robimy rodzinną fotę :-)

Niektórzy odczuwali mega pragnienie :-)

Gdy już otrząsnęliśmy się z szoku zaczęliśmy się drapać ku temuż zamczysku.

Podczas wspinaczki powalające widoczki:

Z bliska już wrażenia nie są tak wielkie. Jednak zamek jest ogromny. Przez wieki służył jako papieskie więzienie. Toczące się tutaj wojny powodowały częste zmiany jego właściciela. I to najczęściej nie spowodowane było łatwością jego zdobycia, lecz przekupnością strażników.


Dodatkową atrakcją jest ostrzał miasta gratis :-)

Nacieszywszy się już zamkiem udaliśmy się do centrum miasteczka San Leo. I tu znów szok. Rewelacyjne !!!. Podczas naszego wojażowania po Italii zwiedziliśmy już sporo średniowiecznych miasteczek, lecz to jest wyjątkowe.

Stojąc na ryneczku czuliśmy się jak przeniesieni w czasie. Tu nic nie było od czasów średniowiecza modyfikowane. Warto wejść do kościoła. Jego wnętrze (jedno małe okienko) robi naprawdę wrażenie przenoszące nas w czasie. Po prostu pięknie.




Z głowami pełnymi wrażeń zrobiliśmy odwrót w drogę powrotną. Były jęki na podjazdach, protesty dzieciaków, narzekania żonki - ale już tak jest jak się rodzinkę na rower zabierze. Jak już wsiadali do samochodu - humory wróciły. Wtedy już prawie wszyscy (były jednostki średnio zadowolone hehe) doszliśmy do wniosku, iż warto było się pomęczyć. I sruu w dalszą jazdę zaliczać miejscówkę za miejscówką za pomocą już niestety koni mechanicznych. Na rower będzie czas później :-).
Tradycyjnie track'a załączam:
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=vkhpfpicytkyhzqi
PZDR - Pasieczkin
Pasieczkin, 08-08-2011, ods�on: 1626 |