rowerowa szlakiem Greenways KRAKÓW - MORAWY - WIEDEŃ
Uwielbiam rowerowe wyprawy. Mają w sobie coś czego nie można w łatwy sposób określić. Człowiek od niepamiętnych czasów chciał wędrować i zapewnie gdyby w tych czasach znał rower, Ameryka byłaby znacznie wcześniej odkryta :--)
Do wyprawy szlakiem Greenways podchodziłem dwukrotnie. Rok wcześniej turbulencje życiowe nie pozwoliły mi się wyrwać, ale w tym roku twardo postawiłem na swoim. Już odpowiednio wcześniej zaklepałem sobie urlop. Nie udało mi się namówić żadnego towarzysza podróży więc postanowiłem wybrać się sam. Sporo zachodu miałem z przygotowaniem mojego dwukołowego przyjaciela do podróży. Przeznaczenie jego jest raczej do sportowych wyczynów, a nie spokojnej jeździe z sakwami po szlakach. Namęczyłem się z zamocowaniem bagażnika że hej. Ale warto było - powstała lekka bryka podróżnicza, zupełnie nie sprawiająca mi kłopotów i dzielnie znosząca trudy wędrowania przed siebie.
Dzień pierwszy: 210 km
Kraków-Kryspinów - wystartowałem bardzo wcześnie. Można powiedzieć późną nocą :--). Pod Smokiem stawiłem się o świcie. W ten dzień postanowiłem nakręcić najwięcej kilometrów dlatego tak wcześnie postanowiłem wstać z łóżka. Na próżno szukać początku trasy (poniekąd znanej) pod Wawelem. Zero tablic lub chociaż malutkiej zielonej strzałeczki. Tylko dobra znajomość miasta pozwoliła mi na podążanie za szlakiem w wiadomym kierunku. Ja znam miasto ale przybysze z zewnątrz mają zagwarantowaną niezłą jazdę. Pierwsze oznaczenie szlaku napotkałem dopiero za Krakowem. Potem już spoko, ale mapę trzeba mieć.
Kryspinów - Alwernia - szlak przebiega przez środek płatnej plaży :--) dobrze, że było bardzo wcześnie, bo pobrano by niechybnie opłatę. Dalej fajna traska przez Dolinę Mnikowską, trochę skałek oraz las w pobliżu Tenczynka. Za Rudnem (extra zameczek) remont wiaduktu na A4 (robotnicy nie chcą przepuścić), więc trzeba ominąć (koło kopuł RMF).
Alwernia - Oświęcim - trochę górek w okolicy Regulic, Pierwsze górki na trasie. Trochę mnie to zastanowiło czy dam radę i podołam. Z tymi sakwami to nie śmiga się pod górkę jak bez obciążenia. Od Babic już płasko. Odetchnąłem trochę. Można przyspieszyć. Mijam Miętków i super trasa z widoczkami na zakola Wisły - szybko i sprawnie - trzeba mieć oczy szeroko otwarte na oznakowania i mapę cały czas przed sobą, ale da się przeżyć. Przez Wisłę skomplikowany nieco przejazd i już jestem w Oświęcimiu.
Oświęcim - Pszczyna - trasa płaska, szybka i bezproblemowa. Pomyka się jak trza :--) Oznakowania są, ale czasem brakuje ich na rozjazdach :-) Zamotałem się trochę w okolicach Frydek. Trzeba uważać. Czas pomyka a takie pomyłki to kilkanaście minut szukania trasy. Gdyby nie dokładne mapy i kompas byłoby po mnie. Zapewne zabłądził bym w jakiść okropnym lesie i pożarły by mnie głodne wilki. A rower zostałby odnaleziony po wielu, wielu latach :--)
Pszczyna- Bielsko - najgorzej wg. mnie oznakowany odcinek trasy. Nie chodzi nawet o brak oznaczeń, ale o to że są one skutecznie zarośnięte przez krzaki zwłaszcza w okolicach Jeziora Goczalkowickiego (ależ to jezioro brudne). Czasem to była jazda na azymut i szukanie zaczepienia. Masa komarów więc szybko się jechało :--). Przed Bielskiem górki dawały się we znaki (zmęczenie). Czułem już nóżki. A to słonko tak przygrzewa, litości nie ma nad biednym skonanym wędrowcem. Nie wjeżdżałem do centrum Bielska (szkoda mi było czasu), lecz przed Bielskiem skręciłem na Międzyrzecze - Jasienice - Jaworze -bez problemu znalazłem się na szlaku.
Bielsko - Cieszyn- górki i górki a człowiek skonany. Na jednej z leśnych duktów prawie mnie rozjechała wielka, ogrooomna ciężarówka. Byłem totalnie zaskoczony co ona robi na tej ścieżynie w środku lasu Już prawie 200 km za mną i czuję porządne zmęczenie. Z oznaczeniami rożnie bywało, ale jakoś uszło. Traska dość ciekawa. Z radością przywitałem Cieszyn. Opuszczam kraj, pierwszy raz w życiu na dwóch kołach - co za frajda :--)
Czeski Cieszyn - Dolni Domaslavice - w Cieszynie nie mogłem załapać szlaku. Dopiero za miastem naprowadziłem się na odpowiedni tor. Jadę z początku szlakiem 6090. Przez całe Czechy rewelacyjne oznakowanie. Widać jak odstajemy od sąsiadów. Rewelacja !!! Gdybyśmy zapamiętali numery szlaków mapę możemy wyrzucić w kosz. Cały czas informacje, że jedziemy po szlaku "Greenways" - ale polecam trzymać się numerologi (jest łatwiej). Nocleg w Hotelu przed Domaslavicami (500 koron oraz dobra kuchnia - polecam cebulową zupę :-)) . Ale zanim dopadłem Hotelu miałem chwile zwątpienia. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, brakło mi picia, rower ważył chyba tonę, zapadał zmrok, a ja wciąż nie wiedziałem gdzie będę spał. Po drodze rozpaczliwie rozglądnąłem się za jakimiś krzakami żeby przenocować pod chmurką. Moja radość na widok hotelu była ogromna. 210 km z sakwami to chyba dobry wynik. Ciekaw byłem czy dam radę na drugi dzień wsiąść na rower. Ale się spało :--)
Dzień drugi: 150 km
Dolni Domaslavice - Kamenite - wstałem bardzo wcześnie. Ciężko było podnieść dupsko, ale czegóż się nie robi aby dobrnąć do celu. Wsiadłem na rower i o dziwo ruszyłem bez oporów. Znowu zapowiadał się piekielnie upalny dzień. Pomykało się miło i przyjemnie rolniczymi terenami. 9 km za Wojkowicami (trasa 6005) trzeba uważać gdyż buduje się tutaj autostrada i ucierpiały trochę tak doskonałe (mój zachwyt jest wielki) oznaczenia trasy rowerowej.
Kamenite - Hukvaldy - przesiadam się na trasę 46. I spokojnie, bezstresowo jadę sobie w nieznane. Przed Prznem szukam rozpaczliwie przejazdu przez rzekę. Potem przesiadam się na trasę 6003 następnie 6006. Oj niesamowicie ostry był podjazd pod Hukvaldy. Bałem się że łańcuch urwę. Cały podjazd stałem na pedałach (a lekki nie jestem) - powodując co jakiś czas obrót tylnego koła na rozgrzanym asfalcie w słoneczny dzień.
Hukvaldy - Teplice nad Becvou - czuję zmęczenie. Chyba moja forma nie pozwala mi na tak cieką trasę. To cholerne słońce. W otwartym terenie na asfalcie jest chyba 50 stopni. Nie wiem już jakie ilości napojów wypijam - ale są niebagatelne. Jadę sobie wcale nie płaską trasą 502 do miejscowości Nowy Jicin. Potem traska nr.5 . Podziwiam po drodze zameczki i przeróżne zabyteczki ocierając pot z czoła. Zaliczam bardzo ostry podjazd pod Nemetice.
Teplice nad Becvou - Olomouc - nareszcie las. Jak miło czuć przyjemny chłodzik :--) Jestem zmęczony. Ale nie ma czasu. Nie jadę już tak szybko jak pierwszego dnia. Często odpoczywam. Czemu te sakwy tak ciężko ważą !!! Czemu wziąłem sweter i kurtkę przeciwdeszczową !!! Zadając sobie te retoryczne pytania dopadam kąpielisko przed Osekiem nac Becvou. Ale przyjemnie :--) chciałem być rybą :--). Po tak orzeźwiającym odpoczynku dalsza droga mimo zmęczenia to kaszka z mleczkiem. Docieram do sporego miasta Olomouc. W tym mieście oznakowania są, ale na 100 % się je zgubi :-). Trochę błądzenia i dopadam Hotel (jakoś dziwny bo sami żółci :--)). Znowu radość z miękkiego łóżeczka. A jak smakuje piwko !!!!! - tego nie można opisać.
Dzień trzeci: 178 km
Olomouc - Plumlov - pobudka - jak zwykle o świcie. Nie wiedziałem jeszcze, że będzie to najciekawszy dzień wyprawy. Wolę rano trochę pokręcić niż w upalne południe. Z miasta chwilę to trwało zanim wydostałem się na rolnicze, malownicze tereny. Ciągle trasa nr. 5. O jak dobrze, że jest rano. Nie wyobrażam sobie tych otwartych przestrzeni np. ok. godziny 14:00. Docieram do Plumlov. Trasa prowadzi nad uroczym jeziorkiem z niesamowicie wiszącym ogromnym zamkiem na skale. Kto to budował ???
Plumlov - Slup - odcinek rewela !!! Trasa 5075. Szlak wchodzi w las w tereny wojskowe. Przejeżdżam tablice informujące o zakazie wstępu i coś o strzelaniu do nieproszonych gości. Ale jadę dalej - kilkanaście kilometrów fajnej krętej dróżki - zero oznaczeń tylko tablice o zakazie zbaczania ze ścieżki. Jazda trochę na orientację. Już miałem się wracać. Tylko czekałem kiedy zostanę zatrzymany lub zastrzelony. Bałem się wyciągnąć kamery :--) Jednym słowem traska z dreszczykiem. Ostry podjazd i wyjeżdżam z tego tajemniczego i bardzo urokliwego lasu. Znów upał i otwarte przestrzenie. Uff !!!!
Slup - Brno - następna rewelacja dzisiejszego dnia. Z powrotem zaczepiam się na trasę nr 5. Mimo zmęczenia jadę jak zaczarowany. Trasa prowadzi przez sam środek Morawskiego Raju. Nic dodać nic ująć. Głowa kręci się wokół osi. Polecam filmik. Kręciłem go w czasie jazdy narażając się na częste kolizje z piechurami :--). Cudowne skałki i jaskinie. Kiedyś tu jeszcze wrócę. Do Brna długi kilkudziesięciu kilometrowy zjazd. Jestem bardzo zadowolony. Naprawdę nie potrzeba mi w tej chwili żadnych podjazdów. Czuję już pierwsze otarcia. Ale jedzie się dalej. Brzez Brno przedzieram się chyba pół dnia. Znowu otwarte przestrzenie i asfalt oraz piekielnie świecące słońce. Czuję jak słabnę ale muszę dojechać do celu. . W Brnie nie ma bola szlak zgubiłem. Odszukałem go przy wylocie z miasta :-)
Brno - Helvlin - w porównaniu z tym co było przed Brnem to nudny odcinek.Trasa nr 4. Otwarte przestrzenie w tak upalny dzień są wykańczające. Ale jest się gdzie wykąpać po drodze w okolicach Pasohlsvky. Traska prowadzi przez winiarskie tereny czech. Mijam malownicze miasteczka usiane piwnicami zapewne pełnymi wina. Czuję potworne zmęczenie. Teren płaski a ja jadę jak pod największą górę. Koszmar :--(. Dopadam Hotel. Wielka roadocha i szczęście wędrowca. Jestem praktycznie na granicy z Austrią. Nocleg w Hevlinie. Spoko hotelik (500 koron) z dobrą kuchnią :--) . I to piwo !!!!! Warto było jechać :--)
Dzień czwarty: - 108 km
Hevlin - Wiedeń - najkrótszy odcinek, ale najbardziej dał mi w kość. Spore górki, potworny upał, mało lasów, bolący tyłek :-). Upał nie do opisania. Odcinek, który praktycznie przejechałem na stojąco. Mój tyłek przypominał wulkan zionący ogniem. Nie dało się siąść. Koszmar !!!. Trasa trochę nudnawa - tylko pola i pola. Kilka ciekawych malowniczych miejscowości. Ludzie jakby pomarli - nikogo na ulicach.Oznakowania w Austrii rewelacyjne - tylko przed Wiedniem szlak zapadł sie pod ziemię i do centrum musiałem docierać autostradą. Tylko czekałem jak mnie zwiną. Ale udało się. Dotarłem !!! Frajda niesamowita. Czekał na mnie szwagier i jeszcze wieczorkiem byłem w domku.
Tak w skrócie przedstawia sie sprawozdanie z wycieczki. Działo się to 25-28.0.2006r. Nazbierało się ponad 640 km. Wg pulsometru spaliłem 22779 kcalorii :-)